wtorek, 18 marca 2014

KAMERDYNER

   
   Już jutro w cyklu „Kino Konesera” w piotrkowskim kinie Helios film „Kamerdyner”. A na naszym blogu recenzja tego filmu, która mamy nadzieje pomoże wam w podjęciu decyzji, czy warto wybrać się na wieczorny seans. Zapraszamy: 

Długa droga do wolności
Recenzja filmu „Kamerdyner”
gatunek: biograficzny, dramat
produkcja: USA
premiera: 26 grudnia 2013 (Polska), 5 sierpnia 2013 (świat)
reżyseria: Lee Daniels
scenariusz: Danny Strong

Przez długi czas nie mogłam zdecydować się, co napisać i kiedy. Szczerze mówiąc trudno było mi nawet zabrać się do obejrzenia jakiegokolwiek filmu, nie mówiąc już o jego zrecenzowaniu. Przeżywałam swojego rodzaju odwyk od kina wymuszony na mnie przez mój organizm. Zostałam jednak zobowiązana do zajęcia się elementem recenzji pojawiającym się na blogu, a skoro to zobowiązanie, to postanowiłam wywiązać się z niego jak najlepiej potrafię. Z pomocą przyszedł mi program filmowy na najbliższy tydzień zamieszczony na naszym blogu, w którym znalazłam tytuł „Kamerdyner”. Film oglądałam jakiś czas temu i muszę przyznać, że znalazłam kilka przemyśleń na jego temat.
   Film jest opartą na autentycznej historii Eugene'a Allena opowieścią o losach czarnoskórego kamerdynera osnutą dużą dawką historii Stanów Zjednoczonych dotkniętych zarazą rasizmu. Głównego bohatera, Cecila Gaines’a poznajemy jako dziecko w sytuacji dla niego tragicznej, która odbije się piętnem na jego całym późniejszym życiu. Młody Cecil staje się świadkiem zastrzelenia swego ojca, który zdecydował się sprzeciwić swemu białemu panu, który zgwałcił jego żonę. Po takim wstrząsie matka mordercy postanawia zabrać Cecila do domu i zrobić z niego „służącego-czarnucha”. Taki wstęp do życia zadecyduje o jego późniejszych losach i w konsekwencji do objęcia posady kamerdynera w Białym Domu. 
 
    Reżyser stworzył swoja wizję opierając cały film na zasadzie kierującej życiem głównego bohatera-na dwóch twarzach, które dla samego bohatera są oddzieleniem twarzy służącego od twarzy zwykłego człowieka, a w całym filmie podziałem między życiem prywatnym Cecila, a czasem spędzanym w pracy. Jednak Lee Daniels moim zdaniem nie zachował równowagi między tymi dwoma światami i w rzeczywistości bardzo interesujące wydarzenia z życia bohatera zostają przysłonięte życiem narodu amerykańskiego. Może taki był zamysł twórców filmu, mi jednak szkoda, że chociażby wątek walczącej z nałogiem alkoholowym żony Cecila, Glorii (Oprah Winfrey) nie został odpowiednio rozwinięty. 
 
    Nie brak w tym filmie górnolotnych słów i wielkich nazwisk. Obsada aktorska jest tak bogata, że wydawałoby się, iż film, choćby z tego względu powinien być dziełem genialnym. Niestety moim zdaniem nim nie jest. Wspomniany patos, choć może adekwatny do rozgrywających się losów narodu amerykańskiego jest dla mnie momentami nieznośny. Wszyscy znamy miłość amerykanów do swej ojczyzny i ten film jest jej wyrazem. Po ukazaniu każdego rasistowskiego ataku reżyser pokazuje nam coś na osłodę i złagodzenie niesmaku. Taki właśnie jest ten film, zrównoważony, ułagodzony i posłodzony.

   Nie mogę jednak powiedzieć, że film mi się nie podobał. To bardzo ładny obraz i kawałek solidnego kina. Ogląda się go z przyjemnością, bo nie wymaga od widza większego zaangażowania. Na uwagę zasługuje gra aktorska Foresta Whitakera oraz jego filmowej żony, w której rolę wcieliła się Oprah Winfrey, dzięki tej dwójce film odrabia wiele wcześniej wspomnianych mankamentów. Poza tym, cóż można zrobić więcej, jeśli w ciągi dwóch godzin trzeba przedstawić 70 lat z życia Stanów Zjednoczonych…
   Słowo kończące - To nie jest film, który zapisze się na lata w historii kina, ale z pewnością jest to film, który warto obejrzeć, choćby dla samej przyjemności popatrzenia na „coś ładnego”.
K.Z.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz